Ta strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) do poprawnego działania. Więcej informacji na stronie Polityka Prywatności. Zamknij.

Logowanie

Peggy Lee, Doris Day, Julie London, Dinah Shore, Dakota Station

Diamond Voices of the fifthies

Diamond Voices of the fifthies image
Galeria okładek

ZamknijGaleria okładek

1. Penny from heaven 2. Close your eyes 3. The man I love 4. But not for me 5. Empty glass 6. Dedicated to you 7. My buddy 8. The way you look tonight 9. I’ll remember april 10. My guitar 11. Be anything 12. That old feeling 13. Over the rainbow 14. I wanna be loved 15. People who are born in may
  • Peggy Lee - vocal
  • Doris Day - vocal
  • Julie London - vocal
  • Dinah Shore - vocal
  • Dakota Station - vocal
Add to Basket

1399.00 PLN

tasma NAB 38cm/s:

Nr kat.: 4007NAB
Label  : STS Digital

Najlepsze samochody, najbardziej wampowe kobiety, agresywnie aromatyzowany tytoń, szklanki do whisky z najprawdziwszego kryształu, najlepsza data na urodzenie się w świecie żądnym i porządnym, inaczej... Jeszcze ktoś pamiętał Ala Capone, jeszcze w nocy śnił się koszmar wyjących syren ostrzegających przed bombardowaniem, a zatrzymujący się z piskiem opon samochód przed domem, na krótko przed szóstą rano - mroził bicie serce w oczekiwaniu, do których drzwi załomocą... Ale też w żadnym innym czasie nie powstało tak wiele, tak doskonałych, tak do dziś zachwycających nagrań... Są bezkonkurencyjne. Do dziś - niedoścignione. Nikt tak już nie potrafi komponować, śpiewać, grać i... nagrywać. Siódma z serii taśm magnetofonowych, jakie STS-Digital skopiował (2016, marzec) z oryginalnych taśm-matek, na których zarejestrowano całą sesję muzyczną. Kopia wykonana została na referencyjnym magnetofonie Revox PR99 MK II. Odłączono wszelkie systemy eliminacji szumów, w tym system Dolby, aby nie uronić z nagrania studyjnego żadnej częstotliwości. To jakby dźwiękowa fotografia przestrzeni muzycznej z lat sześćdziesiątych minionego wieku. /*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/ Płyty STS Digital w naszej ofercie.

/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/ Następnym etapem będzie przydzielenie każdemu z nas jego... indywidualnego muzyka. Nie, nie idzie tu o kwestie organizacji życia społecznego, o dobrą zmianę, a jedynie o spełnienie największego marzenia pra-melomanów – ciągłego obcowania z muzyką, z dźwiękiem prawdziwym. Pan otrzyma w przydziale bębnistę, pan – waltornistę, a pani – piccoloflecistę. Czyż nie pięknie? Czyż nie wspaniale? Siedzi pan w biurze, a obok waltornista gra panu obertasa. Kieruje pani tramwajem, a na siedzeniu obok – pianista gra sonatę rewolucyjną Chopina. A kiedy kładziecie się spać, u wezgłowia zasiadają zgodnie trębacz i kontrabasista. I zaczyna się nocne plum, bum, ciach, tra la la uf! Podobnie za ścianą, piętro niżej i wyżej, w całym wieżowcu, także tym obok i w tych siedemnastu na osiedlu... A lecący nad wami w nocnym zwiadzie Marsjanin unosi się bezszelestnie na porywach muzycznych emocji i wzruszeń... Czyż nie pięknie, czyż nie cudnie wprost???? *** Magnetofon w moim życiu odegrał rolę szczególną. W palcach do dziś czuję specyficzną sprężystość taśmy. I odgłos jej cięcia, zawsze pod kątem. Zawsze, to znaczy od czasów stereofonii. Wcześniej montowało się „na wprost”. Stare dzieje. Kiedy dziś uruchamiam te zapisy z przełomu lat 60/70, zarejestrowane na studyjnych telefunkenach, studerach czy revoxach – nie mogę wyjść z podziwu nie nad trwałością rejestracji co... przestrzenią. Chciałoby się rękę w ten dźwięk wsadzić. Taki jest naturalnie przestrzenny. I żywy. Prawdziwy! Później pojawiły się kasetowe philipsy i niemieckie (produkowane dla Stasi) uhery. Co potem było? Eh, powszechna noc cyfryzacji – daty, minidyski, dyskimini itd, itp. Na giełdach staroci ostało się trochę magnetofonowego audiofilskiego złomu, jak kalecząc moje uczucia powiedział przez telefon jeden z handlarzy vintydżu (to też jego określenie). Dziś ceny na ten sprzęt są jeszcze niskie. Ale nabierają mocy. By jak hariery wystartować w górę. Startują już przedsiębiorczy rzemieślnicy, którzy uruchamiają produkcję pasków, wałków, rolek, łożysk, a tyko patrzeć, jak wysypią się manufaktury z głowicami i analogową elektroniką. Magnetyzm – wraca! Magnetyczny zapis na taśmie okazał się niezniszczalny. I doskonały zarazem. W roku 2015 światowa sprzedaż plików nie zdystansowała sprzedaży płyt winylowych. Bo wygoda nie może zwyciężyć prawdy. Trzeba być w istocie szalbierzem własnych ocen, by kupować fałsz zamiast prawdę. Wykluczam pliki studyjne. Tych jednakże nikt nie sprzedaje. Już. Bo i po co? Ale co z tego. Jeszcze miliony ludzi zatraci się w siódmym odmęcie po audiofilskim kisielu! *** Z taśmy matki powstaje płyta CD, z płyty CD powstaje jej ripportret, ten zagnieżdża się w telefonie lub innym cipciku za groszy parę, ale z opisem 24/192. Do kompletu słuchawki od smartfona, tenisówki z niebieskimi neonówkami, czapka ze złamanym daszkiem i... nuuura w muzykę. We flaki. W otrzewną i dwunastnicę jakości. A na liczniku: 300, 700. 2034, 5408 płyt. Zripowanych. Tysiąc komputerów, tysiąc ripperów. Stachanowcy high-endu. Rip. Rip, rip i jeszcze raz rip... I tylko patrzeć, jak w parkach, tramwajach, na skwerach i w tunelach pojawi się nowa forma ekshibicjonizmu... Oto idzie przygarbiony, okutany, ledwo powłócząc nogami – meloman Na przeciwko – z za zakrętu – drugi. Zbliżają się coraz bardziej. Już czują moc przeciwnika, już nerwowo trzymają za poły płaszczy, by w ostatnim przed zderzeniami momencie rozchylić poły z okrzykiem – ile masz plików, bo ja 34785396733! Przeciwnik ma o... dwa pliki mniej. Ale to człowiek honoru, więc klęskę swa uznaje i wygiąwszy nogi w kolanach... do przodu – wraca sromociarz, by przeczesywać siec w poszukiwaniu tych dwóch, nieszczęsnych dwóch plików, których mu zabrakło. Bo już wszyscy mają wszystko, już zripportretowana została każda płyta, nawet kilka czystych CD-Rów. O! To jokery w kolekcji! Czyż nie piękna to wizja audiofilskiego komunizmu? Wszyscy mają wszystko, po równo, i bez złości! No, pięknie! Ale... Trzymajcie się, towarzysze Ripportretowcy! Ja wieję z waszego g-raju. Nie jest mi ciężarem tonettka i stilonowska taśma, nie straszny mi szmaragd z magicznym okiem i chyba 30 kilogramami wagi, ale za to z prędkością przesuwu taśmy 19 cm/s! Ach, ZK-125, 240 i pikowa dama! Co tam jeszcze było onegdaj i z taśmy nam grało? A każdy z tych magnetofonów to jak aparat ekg. Stabilizował rytm, balansował słuch, cieszył kręcącymi się szpulami. Taki audiofilski Kaszpirowski. Dwie szpule, para wpatrzonych w nie oczu i wąż Ka z Kipplinga może iść na hipnotyzerską emeryturę! I tylko patrzeć jak na najbliższym egzaminie maturalnym pojawi się ten temat - przedstaw audiofilską interpretację high-endowej Ody do młodości, znanego Melomana, Mickiewicza Adama: Hej! ramię do ramienia szpula do szpuli! spólnymi łańcuchy taśmami Opaszmy ziemskie kolisko audiofilisko! Zestrzelmy myśli flaki w jedno ognisko I w jedno ognisko duchy ripy!... Dalej, bryło cyfro, z posad świata! Nowymi cię pchniemy tory ścieżki zapisu, Aż opleśniałej zrippowanej zbywszy się kory, Zielone magnetofonowe przypomnisz lata.

 

Razem z tą płytą inni Melomani kupowali: