Ta strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) do poprawnego działania. Więcej informacji na stronie Polityka Prywatności. Zamknij.

Logowanie

Ben Webster

Old Betsy

Old Betsy image
Galeria okładek

ZamknijGaleria okładek

1. Solitude 2. Where or when 3. My one and only love 4. How deep is the ocean 5. You forget to remember 6. Just a sittin and a rock 7. Jeep is jumpin 8. Honeysukkle Rose 9. Exactly like you 10. Wrap your troubels in dreams
  • Ben Webster - tenor saxophone

Produkt w tej chwili niedostępny.

The Sound of Big Ben Webster

Ben Webster, także na tej płycie, właściwie nie potrzebuje akompaniamentu. Zmysłowy dźwięk jego saksofonu, niebiańska wprost niezależność narracji, swoiste, niepowtarzalne i nigdy później już nie spotykane "puszczanie" saksofonowego oka do każdego, kto ma w sobie choćby miejsce tylko na gen wzruszenia. Old Betsy to plon z wielu nagrań Webstera zrealizowanych w Amsterdamie, gdzie ostatecznie osiadł i gdzie znalazł idealne miejsce do swoich sowizdrzalskich, saksofonowych harców. Sesja nagraniowa zrealizowana i wydana przez ultra purystyczny team Fritza de Wirtha z STS Digital potwierdza, że nie narodził się jeszcze żaden cyfrowy czy aluminiowy nośnik, lepszy od zapisu analogowego. Nie ma lepszej od analogowej taśmy magnetofonowej techniki zapisu dźwięku. Jest to wierna kopia oryginału. Zapis z prędkością profesjonalną, radiową, 38 cm/s. Wyeliminowano wszelkie systemy eliminacji szumów, w tym system Dolby, aby nie uronić z nagrania studyjnego żadnej częstotliwości. To jakby dźwiękowa fotografia przestrzeni muzycznej z lat sześćdziesiątych minionego wieku. /*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/ Płyty STS Digital w naszej ofercie.

/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/ Następnym etapem będzie przydzielenie każdemu z nas jego... indywidualnego muzyka. Nie, nie idzie tu o kwestie organizacji życia społecznego, o dobrą zmianę, a jedynie o spełnienie największego marzenia pra-melomanów – ciągłego obcowania z muzyką, z dźwiękiem prawdziwym. Pan otrzyma w przydziale bębnistę, pan – waltornistę, a pani – piccoloflecistę. Czyż nie pięknie? Czyż nie wspaniale? Siedzi pan w biurze, a obok waltornista gra panu obertasa. Kieruje pani tramwajem, a na siedzeniu obok – pianista gra sonatę rewolucyjną Chopina. A kiedy kładziecie się spać, u wezgłowia zasiadają zgodnie trębacz i kontrabasista. I zaczyna się nocne plum, bum, ciach, tra la la uf! Podobnie za ścianą, piętro niżej i wyżej, w całym wieżowcu, także tym obok i w tych siedemnastu na osiedlu... A lecący nad wami w nocnym zwiadzie Marsjanin unosi się bezszelestnie na porywach muzycznych emocji i wzruszeń... Czyż nie pięknie, czyż nie cudnie wprost???? *** Magnetofon w moim życiu odegrał rolę szczególną. W palcach do dziś czuję specyficzną sprężystość taśmy. I odgłos jej cięcia, zawsze pod kątem. Zawsze, to znaczy od czasów stereofonii. Wcześniej montowało się „na wprost”. Stare dzieje. Kiedy dziś uruchamiam te zapisy z przełomu lat 60/70, zarejestrowane na studyjnych telefunkenach, studerach czy revoxach – nie mogę wyjść z podziwu nie nad trwałością rejestracji co... przestrzenią. Chciałoby się rękę w ten dźwięk wsadzić. Taki jest naturalnie przestrzenny. I żywy. Prawdziwy! Później pojawiły się kasetowe philipsy i niemieckie (produkowane dla Stasi) uhery. Co potem było? Eh, powszechna noc cyfryzacji – daty, minidyski, dyskimini itd, itp. Na giełdach staroci ostało się trochę magnetofonowego audiofilskiego złomu, jak kalecząc moje uczucia powiedział przez telefon jeden z handlarzy vintydżu (to też jego określenie). Dziś ceny na ten sprzęt są jeszcze niskie. Ale nabierają mocy. By jak hariery wystartować w górę. Startują już przedsiębiorczy rzemieślnicy, którzy uruchamiają produkcję pasków, wałków, rolek, łożysk, a tyko patrzeć, jak wysypią się manufaktury z głowicami i analogową elektroniką. Magnetyzm – wraca! Magnetyczny zapis na taśmie okazał się niezniszczalny. I doskonały zarazem. W roku 2015 światowa sprzedaż plików nie zdystansowała sprzedaży płyt winylowych. Bo wygoda nie może zwyciężyć prawdy. Trzeba być w istocie szalbierzem własnych ocen, by kupować fałsz zamiast prawdę. Wykluczam pliki studyjne. Tych jednakże nikt nie sprzedaje. Już. Bo i po co? Ale co z tego. Jeszcze miliony ludzi zatraci się w siódmym odmęcie po audiofilskim kisielu! *** Z taśmy matki powstaje płyta CD, z płyty CD powstaje jej rip-portret, ten zagnieżdża się w telefonie lub innym cipciku za groszy parę, ale z opisem 24/192. Do kompletu słuchawki od smartfona, tenisówki z niebieskimi neonówkami, czapka ze złamanym daszkiem i... nuuura w muzykę. We flaki. W otrzewną i dwunastnicę jakości. A na liczniku: 300, 700. 2034, 5408 płyt. Zripowanych. Tysiąc komputerów, tysiąc ripperów. Stachanowcy high-endu. Rip. Rip, rip i jeszcze raz rip... I tylko patrzeć, jak w parkach, tramwajach, na skwerach i w tunelach pojawi się nowa forma ekshibicjonizmu... Oto idzie przygarbiony, okutany, ledwo powłócząc nogami – meloman Na przeciwko – z za zakrętu – drugi. Zbliżają się coraz bardziej. Już czują moc przeciwnika, już nerwowo trzymają za poły płaszczy, by w ostatnim przed zderzeniami momencie rozchylić poły z okrzykiem – ile masz plików, bo ja 34785396733! Przeciwnik ma o... dwa pliki mniej. Ale to człowiek honoru, więc klęskę swa uznaje i wygiąwszy nogi w kolanach... do przodu – wraca sromociarz, by przeczesywać siec w poszukiwaniu tych dwóch, nieszczęsnych dwóch plików, których mu zabrakło. Bo już wszyscy mają wszystko, już zripportretowana została każda płyta, nawet kilka czystych CD-Rów. O! To jokery w kolekcji! Czyż nie piękna to wizja audiofilskiego komunizmu? Wszyscy mają wszystko, po równo, i bez złości! No, pięknie! Ale... Trzymajcie się, towarzysze Ripportretowcy! Ja wieję z waszego g-raju. Nie jest mi ciężarem tonettka i stilonowska taśma, nie straszny mi szmaragd z magicznym okiem i chyba 30 kilogramami wagi, ale za to z prędkością przesuwu taśmy 19 cm/s! Ach, ZK-125, 240 i pikowa dama! Co tam jeszcze było onegdaj i z taśmy nam grało? A każdy z tych magnetofonów to jak aparat ekg. Stabilizował rytm, balansował słuch, cieszył kręcącymi się szpulami. Taki audiofilski Kaszpirowski. Dwie szpule, para wpatrzonych w nie oczu i wąż Ka z Kipplinga może iść na hipnotyzerską emeryturę! I tylko patrzeć jak na najbliższym egzaminie maturalnym pojawi się ten temat - przedstaw audiofilską interpretację high-endowej Ody do młodości, znanego Melomana, Mickiewicza Adama: Hej! ramię do ramienia szpula do szpuli! spólnymi łańcuchy taśmami Opaszmy ziemskie kolisko audiofilisko! Zestrzelmy myśli flaki w jedno ognisko I w jedno ognisko duchy ripy!... Dalej, bryło cyfro, z posad świata! Nowymi cię pchniemy tory ścieżki zapisu, Aż opleśniałej zrippowanej zbywszy się kory, Zielone magnetofonowe przypomnisz lata.